Tak się złożyło, że miałem okazję być w Zielonej Górze podczas Święta Wina – imprezy bardzo szeroko reklamowanej w mediach z bogatymi tradycjami. Przewidując, że może być z tego naprawdę niezły festiwal i wiele polskich win do spróbowania postanowiłem od razu poszukać noclegu aby nie musieć wypluwać tego boskiego trunku. Okazało się jednak, że pojawił problem… i to bardzo duży. W całej Zielonej Górze nie było miejsc noclegowych. W informacji dowiedziałem się, że wszystko zostało w styczniu zarezerwowane!!! Oraz, że turyści nawet z Australii i Japonii specjalnie do nas w te dni przyjeżdżają. Niesamowite – pomyślałem sobie – jak bardzo jest to popularne święto i dlaczego mnie tu wcześniej nie było. Ja już wiem dlaczego. Byłem tu po raz pierwszy i póki co ostatni. Nie zwalam winy na pogodę, o nie! Jak jest dobre wino to i deszcz człowiekowi nie przeszkadza. No właśnie, ale gdzie to wino??? Nie tak to sobie wyobrażałem. Pierwsze co się rzuca w oczy to masa straganów z rupieciami i odpustowymi zabawkami. Drugie co się rzuca już nie w oczy tylko w nozdrza to unoszące się wszędzie zapachy kiełbas z grilla, kaszanek, kebabów i innych wynalazków. Ale gdzie jest do cholery wino??? Ooo, jest – lecę do rozstawionej budki z brezentu. Ale zaraz, co to ma być? Karton taniego malbeca z Argentyny, włożony do beczułki i polewany do wstrętnych, małych plastykowych kubeczków? Idę dalej i nic. Po prostu nic. Żadnego wina. Nic nie można spróbować. Nic nie można kupić. To jakaś kpina. I to ma być nasze największe święto winiarskie w Polsce? To jest zwykły festyn i nic więcej. Idę sobie nalać kieliszek porządnego rieslinga od Krojciga na uspokojenie nerwów.
Możliwość zaparkowania przed sklepem
Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Więcej informacji
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.